Sunday, February 26, 2023

sześć lat

 


22.02.2023

Dokładnie 6 lat temu wsiadłam w Warszawie do różowego samolotu linii wizzair i po 4 godzinach wylądowałam na innej planecie, gdzie mogłam rozpocząć zupełnie nowy etap. I można powiedzieć, że z jednej strony było to bardzo proste - wystarczyło kupić bilet lotniczy i pokazać na lotnisku dowód osobisty, żeby stać się migrantką ekonomiczną z wyboru, która wyjeżdża z Polski do owianej dobrą sławą Islandii w poszukiwaniu przygód, poszerzenia horyzontów, refleksji, spokoju i lepszych zarobków. Na miejscu miałam załatwioną pracę z zakwaterowaniem i jako obywatelka kraju UE bez problemów mogłam zalegalizować swój pobyt.

Nie musiałam w celach migracyjnych, tak jak musi rosnąca liczba osób na świecie, zapożyczać się, ani wydawać oszczędności całego życia, nie musiałam nawet zbyt wiele ryzykować, a na pewno nie musiałam bać się tego, że po drodze mogę umrzeć, utonąć w morzu albo w rzece, przemieszczać się przez wiele godzin transportem w nieludzkich warunkach, przedzierać się przez las, być przepychana, ani zostać zamknięta w ośrodku detencyjnym na którejkolwiek z granic twierdzy Europa.

Nie musiałam uciekać też przed wojną, a jedyną kolejką, w której musiałam wtedy chwilę postać, to ta do check-inu na lotnisku.

Mogłam też w dowolnym momencie i bez żadnych konsekwencji wrócić do swojego kraju pochodzenia, a nawet znaleźć jeszcze inną opcję, czyli zacząć żyć i tu, i tu, pomiędzy Polską, a Islandią, w międzyczasie spełniać marzenia podróżowania po świecie, zacząć kolejne studia.

I z tej perspektywy jestem mega wdzięczna za to, że urodziłam się w Polsce i jakie dzięki temu mam możliwości. I trudno jest w sobie pomieścić tę świadomość, że systemy, które my-ludzie sami sobie stworzyliśmy są tak, kurwa, niesprawiedliwe. Że coś, na co nie mamy żadnego wpływu (jak miejsce urodzenia, czy kolor skóry) otwiera lub zamyka różne drzwi, definiuje trudności, z którymi będziemy musieli się mierzyć, nasze być albo nie-być. I że wciąż te kwestie nie są wiedzą powszechną.

A to zdjęcie przedstawia mnie patrzącą z nadzieją w przyszłość, na parę dni przed opuszczeniem mojego pierwszego islandzkiego przystanku w Snæfellsnes i przeprowadzką do Reykjaviku, czyli po 3 miesiącach ambiwalentnej przygody z pracą w guesthousie na odludziu, pomiędzy górami, a oceanem, prowadzonym przez rodzinę, która tworzyła swoisty mikro-system autorytarny z emerytowanym policjantem na czele. Psychologiczne manipulacje, jakie ci ludzie stosowali wobec swoich pracowników (i siebie nawzajem) podbite były jeszcze tym, że to naprawdę było po środku niczego i nie było takiej opcji, żeby sobie gdzieś pójść, czy pojechać, szczególnie że dostęp do samochodu (który był rozpadającym się gruchotem) był mocno regulowany, a najbliższe miasteczko było oddalone o jakieś 50 km. I tak wyglądał początek mojej migracji w jednym z najpiękniejszych i najspokojniejszych miejsc na świecie, bo oczywiście Islandia okazała się dużo bardziej skomplikowanym miejscem, niż pastelowa, mlekiem i miodem płynąca kraina, której obraz można zobaczyć w mediach. I fajnie, że mogłam tego wszystkiego doświadczyć na własnej skórze i jeszcze po tych wszystkich latach pisać o tym pracę magisterską.

No comments:

Post a Comment